Nie wiem co się ze mną dzieje, ale nie chce nikogo widzieć. Chociaż nie. To kłamstwo. I właśnie dlatego jestem zirytowany. Rumieńce nie chcą zniknąć z moich policzków. Przecieram je, jakby miałoby mi to w czymkolwiek pomóc. Wzdycham cicho, po czym podnoszę się. Chcę wrócić do pokoju. Miałem dosyć towarzystwa Shigure i Yukiego. Zwłaszcza Yukiego.
Ruszyłem po schodach na górę, jednak zatrzymałem się na szczycie.
— Toh... — urwałem, widząc dziewczynę, która wychodzi z mojego pokoju. Na mój widok spięła się i wydała z siebie cichy dźwięk. Skuliła ramiona, dociskając do piersi doniczkę z kocimiętką. Pochyliła się prędko.
— Przepraszam! — zawołała. Pozostała zgięta, nie ruszając się w ogóle. Zamrugałem prędko, drapiąc się po głowie.
— Co robisz? — spytałem. Dopiero wtedy wyprostowała się. Jej policzki pokryte były purpurą. Zacisnęła drżące wargi.
— To moja wina... Przepraszam. Chciałam tylko... Wyrzucę ją — oznajmiła, zaciskając palce na doniczce.
— Nie! — zaprotestowałem. Co we mnie wstąpiło? Dlaczego w ogóle się odzywałem? Serce zaczęło walić mi w piersi jak szalone. Co to miało znaczyć? Dlaczego tak reagowałem? Podszedłem bliżej zawstydzonej dziewczyny. — Nie wyrzucaj jej... Nie możesz... To prezent, nie pamiętasz?
— Ale ona tylko ci zaszkodziła. Lepiej jak ją wyrzucę. Nie chcę sprawiać kłopotów — westchnęła. Dlaczego to musiało być takie skomplikowane? Mruknąłem cicho, ukrywając dłonie w kieszeniach spodni.
— Zostaw ją. Możesz postawić ją w swoim pokoju. No i... Jeśli nie będę zbyt miły, możesz znów ją do mnie przynieść... — dodałem, rumieniąc się. Usta Tohru w końcu uniosły się w uśmiechu. Nie wiedziałem nawet co takiego powiedziałem, co wywołało u niej uśmiech, ale to nie miało znaczenia. — No i wcale mi nie zaszkodziła. Nie czułem się źle, tylko... Trochę mnie odurzyła — dodałem.
— Będę ją pielęgnować — zapewniła. Po chwili spięła się. — To znaczy... Nie chcę, byś myślał, że będę ją hodować, by... Ja tylko...
Roześmiałem się. Tak szczerze. Może dlatego, bo tłumacząca się Tohru była naprawdę słodka. A może dlatego, bo podświadomie chciałem, by zatrzymała kocimiętkę? Byłem sfrustrowany, bo przez nią zamieniłem się w kotka, ale... Przez chwilę po mojej piersi rozprzestrzeniło się nagłe ciepło. Bałem się, że nie będę nad sobą panował. Albo, że właśnie przestanę tłumić swoje uczucia.
Tohru rozluźniła się. Przytuliła doniczkę z ulgą, uśmiechając się.
***
Yuki i Kyo znów nie dogadywali się ze sobą. A już wydawało mi się, że znaleźli wspólny język. Westchnęłam głośno, wchodząc do pokoju. Zatrzymałam się gwałtownie, orientując się, że okno jest otwarte, a na parapecie... Na parapecie siedział rudy kot! Kyo! To przez kocimiętkę! Wiedziałam, że to zły pomysł, by ją zatrzymać. Podbiegłam do niego prędko.
— Kyo! Przepraszam! Gdzie twoje ubranie? Kyo, uważaj, bo spadniesz! — powiedziałam, wyciągając do niego ręce. Chciałam podnieść go z parapetu, ale nie pozwolił mi siebie dotknąć. — Kyo... Nie gniewaj się... Jest zimno, zmarzniesz. Chodź, wejdź do środka.
Wzięłam go na ręce, ale zaczął mi uciekać. Jęknęłam cicho, upadając na kolana. Wskoczył z powrotem na parapet, to po czym trącił doniczkę. Wyskoczył przez okno. Kocimiętka upadła na podłogę. Spojrzałam na krwawą rysę na moim ręku, czując jak serce wali mi w piersi jak szalone. Kyo... Pewnie był zły... To zrozumiałe. Ja tylko.
Zaszlochałam cicho. Chciałam się z nim przyjaźnić. Z nim i z Yukim. Może ja w ogóle tu nie pasowałam? Myślałam, że to miejsce jest dla mnie. Myliłam się? Ciągle byłam tą obcą. Dotknęłam drżącymi palcami nabrzmiałej rysy. Bolało, ale ja w ogóle na to nie zważałam.
Usłyszałam za sobą kroki. Ktoś przechodził korytarzem, ja jednak nawet się nie obróciłam. Moje serce było puste.
— Tohru!
— K-kyo? — spytałam zaskoczona. Chłopak uklęknął prędko na podłodze obok mnie. Wyglądał na przestraszonego.
— Co się stało?! Jesteś ranna?
— Przecież... Byłeś kotem... — wydukałam, oglądając go uważnie.
— Co? Dlaczego? Byłem na dole, o czym mówisz? — zdziwił się. Łzy spłynęły po moich policzkach.
— Był tu rudy kot... Myślałam, że to ty... — jęknęłam.
Kyo podniósł kocimiętkę. Pozbierał ziemię, ustawiając doniczkę na parapecie. Zamknął okno, klękając przy mnie ponownie.
— Udrapał cię bezpański kot? — spytał. Syknęłam, kiedy wziął moją rękę w swoje dłonie. — Trzeba to przemyć.
— Nic mi nie będzie. Tak się cieszę. Myślałam, że to ty...
***
Głupiutka Tohru! Pomyliła mnie z jakimś obcym kotem. Niby dlaczego miałbym przychodzić do jej pokoju? Przestraszyła się pewnie. W jej oczach było tyle łez. Czułem się okropnie. Jakbym to ja coś jej zrobił. Przyniosłem opatrunek i owinąłem bandaż wokół jej ręki. Siedziała przede mną w milczeniu. Jej kolano znajdowało się między moimi nogami. Nawet nie wiedziałem na co patrzy. Głowę miała opuszczoną, a policzki rumiane. Po chwili syknęła.
— Przepraszam... — wydukałem, orientując się, że ścisnąłem ją za mocno. Zaczesała kosmyk włosów za ucho.
— Czy kocimiętka na ciebie teraz nie działa? — spytała. Och... Spojrzałem w stronę doniczki.
— Nie wiem — przyznałem zgodnie z prawdą. Może i na mnie działała? Sam nie potrafiłem określić czy jestem pod jej wpływem czy też nie. Jednak widok Tohru, która klęczy i płacze... Która jest ranna... To chyba sprawiło, że pozostałem trzeźwy. Chociaż... Czy oby na pewno?
Spojrzałem na napuchnięte od płaczu oczy dziewczyny. Błyszczały od łez. Widziałem w nich swoje odbicie. Nie potrzebowałem kocimiętki. Tohru działała na mnie dokładnie tak samo. Pragnąłem tego i jednocześnie nie chciałem się tak czuć. Bo poczucie winy rosło z każdą chwilą. Szczęście było tylko bańką, która pękała zbyt szybko. Ja jednak chciałem cierpieć. Chciałem cierpieć wieki, tylko dla sekundy przyjemności. Może było to okrutne, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Chciałem tylko by serce w mojej piersi zaczęło bić, choćby na krótką chwilę, nawet jeśli oznaczało to, że pęknie po tym na pół.
Pochyliłem się nad zdezorientowaną Tohru. Nic nie mówiła. Po prostu odwzajemniła moje spojrzenie. Była za dobra. Chciała dla innych jak najlepiej. Ciągle jednak zapomniała o sobie. A ja? Ja byłem po prostu samolubnym masochistą.
Moje wargi. Myślałem, że są o wiele dalej, a jednak. Złączyły się z Wargami Tohru. Dziewczyna wydała z siebie cichy jęk, jednak nie cofnęła głowy. Jej duże oczy błyszczały. Ja sam zamknąłem powieki, przechylając lekko głowę w bok. Pragnęłam wyciągnąć przed siebie ręce, ująć jej policzki i przyciągnąć ją do siebie bliżej. Wsunąć palce w jej włosy i poczuć jej dłonie na ramionach i piersi. Ale nie mogłem. Trwałem zatem w tym leniwym pocałunku, czując jak drży. Jej wargi tak uroczo poruszały się za moimi. Kąciki moich ust uniosły się lekko. Wiedziałem, że ta chwila i tak minie, ale pragnąłem, by trwała nadal. Niestety. Bańka pękła.
Nasze wargi rozłączyły się leniwie. Cicho westchnąłem, otwierając powieki.
— Kyo...
Tohru chciała wstać, ale uderzyła głową w szafkę. Wydała z siebie głuchy jęk, po czym opadła na podłogę. Zdezorientowany dźwignąłem się prędko. Ona... Czy ona właśnie... Mogłem się tego spodziewać! Tylko ona była w stanie zrobić coś takiego. Westchnąłem głośno. Chyba nie powinienem tak myśleć, ale może to dobrze... Nie wiedziałbym co powiedzieć i jak zachować się po pocałunku. Potrzebowałem czasu, by wszystko sobie poukładać w głowie.
— Toh... Tohru! Co tu się stało?! — usłyszałem. Wywróciłem oczami. Brakowało tu jeszcze Yukiego! Skrzyżowałem ramiona na piersi, siadając przy szafce.
— Uderzyła się w głowę.
— Tohru? Tohru, słyszysz mnie? — spytał, pochylając się nad nią. Spiąłem się. Nie powinienem być zazdrosny. A może właśnie powinienem? Przecież właśnie to wybrałem. Chwilowe szczęście, kosztem wiecznej rozpaczy i smutku.
Dziewczyna wydała z siebie cichy jęk, dotykając głowy. Na jej czole pojawił się guz.
— Tohru! Co się stało? Pamiętasz jak uderzyłaś się w głowę? — spytał, pomagając jej się dźwignąć do siadu. Wyglądała na oszołomioną.
— Ja... Pomyliłam obcego kota z Kyo... Podrapał mnie... — powiedziała, dotykając opatrunku. — Kyo mi pomógł z opatrunkiem, no i uderzyłam się w głowę... — jęknęła zawstydzona. A więc... Nie pamiętała... Po chwili jej policzki się zarumieniły. — Ale miałam bardzo uroczy sen — dodała. — Był tu kotek, rudy. Pewnie ten, który mnie podrapał. Wrócił, by mnie przeprosić. Lizał mnie po buzi — oznajmiła.
Moją twarz poryła purpura. Porównywała mój pocałunek, do jakiegoś lizania?! Co jeśli mój pocałunek był zbyt koci?! Chodzi o język?! Co to miało znaczyć? Byłem załamany.
Tohru dotknęła warg. Jej brwi lekko się zmarszczyły. Spojrzała na mnie, na co prędko odwróciłem wzrok. Czy pamiętała? Nie... Naprawdę mocno uderzyła się w głowę. Pewnie naprawdę uznała to za sen. To był najlepszy obrót sprawy.
— Powinnaś się położyć — zauważył Yuki.
— Nic mi nie jest — zapewniła. Dźwignęła się, wygładzając na sobie ubranie. Ja też się podniosłem. — Kyo, wszystko w porządku? — spytała nagle. Spiąłem się. Nic nie było w porządku, ale...
— Taa — mruknąłem.
— Och, widzicie? To ten kot! — oznajmiła nagle, podbiegając do okna. — Już się nie gniewam kotku! Przeprosiłeś mnie! — krzyknęła. Odwróciła się do nas. — Powinnam dać mu trochę jedzenia. Pewnie był głodny, dlatego wszedł do mojego pokoju — dodała. Minęła nas, schodząc do kuchni. Yuki ruszył za nią. Ja natomiast zostałem. Odczekałem, puki odgłos ich kroków całkowicie nie zniknął, po czym otworzyłem okno. Uśmiechnąłem się szeroko, namierzając tego głupiego kota. Już ja go dorwę.
***
Był gdzieś tutaj! Rozejrzałam się uważnie, biegając z miską mleka. Przed chwilą siedział przy krzakach. Ktoś musiał go spłoszyć... Spuściłam głowę, cicho wzdychając. Chyba powinnam wracać.
— Miau! Miau! Miau!
— Kotku! Jesteś tutaj! — zauważyłam z uśmiechem. To było takie słodkie! Zupełnie jakby mnie wołał. Ukucnęłam przy nim, stawiając na ziemi miseczkę z mlekiem. Podszedł do mnie, a wtedy wsadził w mleko całą głowę. Prychnął. — Niezdara z ciebie! — zachichotałam. — Ale nie martw się. Ja też jestem trochę niezdarna. — dodałam. Pewnie był dzikim kotem i nie potrafił pić mleka z misek. Pogłaskałam go. Tym razem nie uciekał. Jakby był chętny pieszczot.
Pozwolił mi wziąć siebie na kolana. Podrapałam go po brzuszku, przyciągając kolana do siebie. Ujęłam go, lekko unosząc. Spojrzałam na jego słodki pyszczek.
— Nie potrafię się na ciebie gniewać. To chyba dlatego, bo wyglądasz jak Kyo — westchnęłam, lekko się rumieniąc. Miauknął. Był uroczy! Bardzo lubiłam koty. Ujęłam jego łapki, ściskając je delikatnie. Chciałam go głaskać i głaskać, ale wtedy miauknął tak dziwnie. Och, czy coś go bolało?
— Co się stało kotku? Jesteś rany? Pokaż, gdzie cię boli? — spytałam, unosząc go lekko na sobą. Zaczął się lekko szarpać. — Nie wierć się, kotku! Chcę ci pomóc — dodałam.
Po chwili zaćmiło mnie. Zupełnie jakby nagły blask mnie oślepił. Jęknęłam, czując na sobie ciężar. Upadłam na plecy.
— K-kyo?! — spytałam zaskoczona. Podbierał się rękoma nade mną, patrząc na mnie tak samo zaskoczony. — Kyo?! Co się stało?!
— Ja... Ja... To... Kocimiętka! — wydukał.
— Twoje ubranie! Och, to moja wina! Powinnam schować gdzieś kocimiętkę... Przepraszam! — jęknęłam. — Shigure-san! — krzyknęłam w stronę domu. Poczułam jednak jak Kyo zakrywa mi usta dłonią.
— Cii, nie wołaj ich — polecił. Potaknęłam.
— Ja przepraszam! Pomyliłam cię z tym drugim kotem... Powinnam się była zorientować i od razu zanieść cię do domu! Gdzie jest twoje ubranie? — spytałam.
— W twoim pokoju — wydukał, obejmując swoje ramiona. Podrapałam się po głowie. — Wyskoczyłem przez okno.
— Co?! Jesteś ranny?! Przyniosę apteczkę! Pokaż, gdzie cię boli... Nie! Najpierw ubranie!
— Po prostu zrzuć je przez okno — polecił.
— Ale...
— Nie jestem ranny. Nic mi nie jest — zapewnił. Podniosłam się prędko, czując jak się rumienię. Byłam taka nierozgarnięta!
— Dobrze! Zrzucę przez okno twoje ubranie... Już biegnę! — zapewniłam. Pobiegłam w stronę domu.