sobota, 20 lipca 2019

2. Basket of Apricots

      Nie wiem co się ze mną dzieje, ale nie chce nikogo widzieć. Chociaż nie. To kłamstwo. I właśnie dlatego jestem zirytowany. Rumieńce nie chcą zniknąć z moich policzków. Przecieram je, jakby miałoby mi to w czymkolwiek pomóc. Wzdycham cicho, po czym podnoszę się. Chcę wrócić do pokoju. Miałem dosyć towarzystwa Shigure i Yukiego. Zwłaszcza Yukiego.
      Ruszyłem po schodach na górę, jednak zatrzymałem się na szczycie.
     — Toh... — urwałem, widząc dziewczynę, która wychodzi z mojego pokoju. Na mój widok spięła się i wydała z siebie cichy dźwięk. Skuliła ramiona, dociskając do piersi doniczkę z kocimiętką. Pochyliła się prędko.
     — Przepraszam! — zawołała. Pozostała zgięta, nie ruszając się w ogóle. Zamrugałem prędko, drapiąc się po głowie.
     — Co robisz? — spytałem. Dopiero wtedy wyprostowała się. Jej policzki pokryte były purpurą. Zacisnęła drżące wargi.
      — To moja wina... Przepraszam. Chciałam tylko... Wyrzucę ją — oznajmiła, zaciskając palce na doniczce.
     — Nie! — zaprotestowałem. Co we mnie wstąpiło? Dlaczego w ogóle się odzywałem? Serce zaczęło walić mi w piersi jak szalone. Co to miało znaczyć? Dlaczego tak reagowałem? Podszedłem bliżej zawstydzonej dziewczyny. — Nie wyrzucaj jej... Nie możesz... To prezent, nie pamiętasz?
      — Ale ona tylko ci zaszkodziła. Lepiej jak ją wyrzucę. Nie chcę sprawiać kłopotów — westchnęła. Dlaczego to musiało być takie skomplikowane? Mruknąłem cicho, ukrywając dłonie w kieszeniach spodni.
      — Zostaw ją. Możesz postawić ją w swoim pokoju. No i... Jeśli nie będę zbyt miły, możesz znów ją do mnie przynieść... — dodałem, rumieniąc się. Usta Tohru w końcu uniosły się w uśmiechu. Nie wiedziałem nawet co takiego powiedziałem, co wywołało u niej uśmiech, ale to nie miało znaczenia. — No i wcale mi nie zaszkodziła. Nie czułem się źle, tylko... Trochę mnie odurzyła — dodałem.
       — Będę ją pielęgnować — zapewniła. Po chwili spięła się. — To znaczy... Nie chcę, byś myślał, że będę ją hodować, by... Ja tylko...
      Roześmiałem się. Tak szczerze. Może dlatego, bo tłumacząca się Tohru była naprawdę słodka. A może dlatego, bo podświadomie chciałem, by zatrzymała kocimiętkę? Byłem sfrustrowany, bo przez nią zamieniłem się w kotka, ale... Przez chwilę po mojej piersi rozprzestrzeniło się nagłe ciepło. Bałem się, że nie będę nad sobą panował. Albo, że właśnie przestanę tłumić swoje uczucia.
     Tohru rozluźniła się. Przytuliła doniczkę z ulgą, uśmiechając się.

***

      Yuki i Kyo znów nie dogadywali się ze sobą. A już wydawało mi się, że znaleźli wspólny język. Westchnęłam głośno, wchodząc do pokoju. Zatrzymałam się gwałtownie, orientując się, że okno jest otwarte, a na parapecie... Na parapecie siedział rudy kot! Kyo! To przez kocimiętkę! Wiedziałam, że to zły pomysł, by ją zatrzymać. Podbiegłam do niego prędko.
     — Kyo! Przepraszam! Gdzie twoje ubranie? Kyo, uważaj, bo spadniesz! — powiedziałam, wyciągając do niego ręce. Chciałam podnieść go z parapetu, ale nie pozwolił mi siebie dotknąć. — Kyo... Nie gniewaj się... Jest zimno, zmarzniesz. Chodź, wejdź do środka.
      Wzięłam go na ręce, ale zaczął mi uciekać. Jęknęłam cicho, upadając na kolana. Wskoczył z powrotem na parapet, to po czym trącił doniczkę. Wyskoczył przez okno. Kocimiętka upadła na podłogę. Spojrzałam na krwawą rysę na moim ręku, czując jak serce wali mi w piersi jak szalone. Kyo... Pewnie był zły... To zrozumiałe. Ja tylko.
       Zaszlochałam cicho. Chciałam się z nim przyjaźnić. Z nim i z Yukim. Może ja w ogóle tu nie pasowałam? Myślałam, że to miejsce jest dla mnie. Myliłam się? Ciągle byłam tą obcą. Dotknęłam drżącymi palcami nabrzmiałej rysy. Bolało, ale ja w ogóle na to nie zważałam.
      Usłyszałam za sobą kroki. Ktoś przechodził korytarzem, ja jednak nawet się nie obróciłam. Moje serce było puste.
     — Tohru!
     — K-kyo? — spytałam zaskoczona. Chłopak uklęknął prędko na podłodze obok mnie. Wyglądał na przestraszonego.
      — Co się stało?! Jesteś ranna?
      — Przecież... Byłeś kotem... — wydukałam, oglądając go uważnie.
      — Co? Dlaczego? Byłem na dole, o czym mówisz? — zdziwił się. Łzy spłynęły po moich policzkach.
      — Był tu rudy kot... Myślałam, że to ty... — jęknęłam.
      Kyo podniósł kocimiętkę. Pozbierał ziemię, ustawiając doniczkę na parapecie. Zamknął okno, klękając przy mnie ponownie.
      — Udrapał cię bezpański kot? — spytał. Syknęłam, kiedy wziął moją rękę w swoje dłonie. — Trzeba to przemyć.
      — Nic mi nie będzie. Tak się cieszę. Myślałam, że to ty...

***

     Głupiutka Tohru! Pomyliła mnie z jakimś obcym kotem. Niby dlaczego miałbym przychodzić do jej pokoju? Przestraszyła się pewnie. W jej oczach było tyle łez. Czułem się okropnie. Jakbym to ja coś jej zrobił. Przyniosłem opatrunek i owinąłem bandaż wokół jej ręki. Siedziała przede mną w milczeniu. Jej kolano znajdowało się między moimi nogami. Nawet nie wiedziałem na co patrzy. Głowę miała opuszczoną, a policzki rumiane. Po chwili syknęła.
     — Przepraszam... — wydukałem, orientując się, że ścisnąłem ją za mocno. Zaczesała kosmyk włosów za ucho.
     — Czy kocimiętka na ciebie teraz nie działa? — spytała. Och... Spojrzałem w stronę doniczki.
     — Nie wiem — przyznałem zgodnie z prawdą. Może i na mnie działała? Sam nie potrafiłem określić czy jestem pod jej wpływem czy też nie. Jednak widok Tohru, która klęczy i płacze... Która jest ranna... To chyba sprawiło, że pozostałem trzeźwy. Chociaż... Czy oby na pewno?
       Spojrzałem na napuchnięte od płaczu oczy dziewczyny. Błyszczały od łez. Widziałem w nich swoje odbicie. Nie potrzebowałem kocimiętki. Tohru działała na mnie dokładnie tak samo. Pragnąłem tego i jednocześnie nie chciałem się tak czuć. Bo poczucie winy rosło z każdą chwilą. Szczęście było tylko bańką, która pękała zbyt szybko. Ja jednak chciałem cierpieć. Chciałem cierpieć wieki, tylko dla sekundy przyjemności. Może było to okrutne, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Chciałem tylko by serce w mojej piersi zaczęło bić, choćby na krótką chwilę, nawet jeśli oznaczało to, że pęknie po tym na pół.
      Pochyliłem się nad zdezorientowaną Tohru. Nic nie mówiła. Po prostu odwzajemniła moje spojrzenie. Była za dobra. Chciała dla innych jak najlepiej. Ciągle jednak zapomniała o sobie. A ja? Ja byłem po prostu samolubnym masochistą.
       Moje wargi. Myślałem, że są o wiele dalej, a jednak. Złączyły się z Wargami Tohru. Dziewczyna wydała z siebie cichy jęk, jednak nie cofnęła głowy. Jej duże oczy błyszczały. Ja sam zamknąłem powieki, przechylając lekko głowę w bok. Pragnęłam wyciągnąć przed siebie ręce, ująć jej policzki i przyciągnąć ją do siebie bliżej. Wsunąć palce w jej włosy i poczuć jej dłonie na ramionach i piersi. Ale nie mogłem. Trwałem zatem w tym leniwym pocałunku, czując jak drży. Jej wargi tak uroczo poruszały się za moimi. Kąciki moich ust uniosły się lekko. Wiedziałem, że ta chwila i tak minie, ale pragnąłem, by trwała nadal. Niestety. Bańka pękła.
      Nasze wargi rozłączyły się leniwie. Cicho westchnąłem, otwierając powieki.
      — Kyo...
      Tohru chciała wstać, ale uderzyła głową w szafkę. Wydała z siebie głuchy jęk, po czym opadła na podłogę. Zdezorientowany dźwignąłem się prędko. Ona... Czy ona właśnie... Mogłem się tego spodziewać! Tylko ona była w stanie zrobić coś takiego. Westchnąłem głośno. Chyba nie powinienem tak myśleć, ale może to dobrze... Nie wiedziałbym co powiedzieć i jak zachować się po pocałunku. Potrzebowałem czasu, by wszystko sobie poukładać w głowie.
      — Toh... Tohru! Co tu się stało?! — usłyszałem. Wywróciłem oczami. Brakowało tu jeszcze Yukiego! Skrzyżowałem ramiona na piersi, siadając przy szafce.
       — Uderzyła się w głowę.
       — Tohru? Tohru, słyszysz mnie? — spytał, pochylając się nad nią. Spiąłem się. Nie powinienem być zazdrosny. A może właśnie powinienem? Przecież właśnie to wybrałem. Chwilowe szczęście, kosztem wiecznej rozpaczy i smutku.
      Dziewczyna wydała z siebie cichy jęk, dotykając głowy. Na jej czole pojawił się guz.
     — Tohru! Co się stało? Pamiętasz jak uderzyłaś się w głowę? — spytał, pomagając jej się dźwignąć do siadu. Wyglądała na oszołomioną.
    — Ja... Pomyliłam obcego kota z Kyo... Podrapał mnie... — powiedziała, dotykając opatrunku. — Kyo mi pomógł z opatrunkiem, no i uderzyłam się w głowę... — jęknęła zawstydzona. A więc... Nie pamiętała... Po chwili jej policzki się zarumieniły. — Ale miałam bardzo uroczy sen — dodała. — Był tu kotek, rudy. Pewnie ten, który mnie podrapał. Wrócił, by mnie przeprosić. Lizał mnie po buzi — oznajmiła.
      Moją twarz poryła purpura. Porównywała mój pocałunek, do jakiegoś lizania?! Co jeśli mój pocałunek był zbyt koci?! Chodzi o język?! Co to miało znaczyć? Byłem załamany.
      Tohru dotknęła warg. Jej brwi lekko się zmarszczyły. Spojrzała na mnie, na co prędko odwróciłem wzrok. Czy pamiętała? Nie... Naprawdę mocno uderzyła się w głowę. Pewnie naprawdę uznała to za sen. To był najlepszy obrót sprawy.
     — Powinnaś się położyć — zauważył Yuki.
     — Nic mi nie jest — zapewniła. Dźwignęła się, wygładzając na sobie ubranie. Ja też się podniosłem. — Kyo, wszystko w porządku? — spytała nagle. Spiąłem się. Nic nie było w porządku, ale...
     — Taa — mruknąłem.
     — Och, widzicie? To ten kot! — oznajmiła nagle, podbiegając do okna. — Już się nie gniewam kotku! Przeprosiłeś mnie! — krzyknęła. Odwróciła się do nas. — Powinnam dać mu trochę jedzenia. Pewnie był głodny, dlatego wszedł do mojego pokoju — dodała. Minęła nas, schodząc do kuchni. Yuki ruszył za nią. Ja natomiast zostałem. Odczekałem, puki odgłos ich kroków całkowicie nie zniknął, po czym otworzyłem okno. Uśmiechnąłem się szeroko, namierzając tego głupiego kota. Już ja go dorwę.

***

     Był gdzieś tutaj! Rozejrzałam się uważnie, biegając z miską mleka. Przed chwilą siedział przy krzakach. Ktoś musiał go spłoszyć... Spuściłam głowę, cicho wzdychając. Chyba powinnam wracać.
     — Miau! Miau! Miau!
     — Kotku! Jesteś tutaj! — zauważyłam z uśmiechem. To było takie słodkie! Zupełnie jakby mnie wołał. Ukucnęłam przy nim, stawiając na ziemi miseczkę z mlekiem. Podszedł do mnie, a wtedy wsadził w mleko całą głowę. Prychnął. — Niezdara z ciebie! — zachichotałam. — Ale nie martw się. Ja też jestem trochę niezdarna. — dodałam. Pewnie był dzikim kotem i nie potrafił pić mleka z misek. Pogłaskałam go. Tym razem nie uciekał. Jakby był chętny pieszczot.
      Pozwolił mi wziąć siebie na kolana. Podrapałam go po brzuszku, przyciągając kolana do siebie. Ujęłam go, lekko unosząc. Spojrzałam na jego słodki pyszczek.
      — Nie potrafię się na ciebie gniewać. To chyba dlatego, bo wyglądasz jak Kyo — westchnęłam, lekko się rumieniąc. Miauknął. Był uroczy! Bardzo lubiłam koty. Ujęłam jego łapki, ściskając je delikatnie. Chciałam go głaskać i głaskać, ale wtedy miauknął tak dziwnie. Och, czy coś go bolało?
       — Co się stało kotku? Jesteś rany? Pokaż, gdzie cię boli? — spytałam, unosząc go lekko na sobą. Zaczął się lekko szarpać. — Nie wierć się, kotku! Chcę ci pomóc — dodałam.
      Po chwili zaćmiło mnie. Zupełnie jakby nagły blask mnie oślepił. Jęknęłam, czując na sobie ciężar. Upadłam na plecy.
     — K-kyo?! — spytałam zaskoczona. Podbierał się rękoma nade mną, patrząc na mnie tak samo zaskoczony. — Kyo?! Co się stało?!
      — Ja... Ja... To... Kocimiętka! — wydukał.
     — Twoje ubranie! Och, to moja wina! Powinnam schować gdzieś kocimiętkę... Przepraszam! — jęknęłam. — Shigure-san! — krzyknęłam w stronę domu. Poczułam jednak jak Kyo zakrywa mi usta dłonią.
     — Cii, nie wołaj ich — polecił. Potaknęłam.
     — Ja przepraszam! Pomyliłam cię z tym drugim kotem... Powinnam się była zorientować i od razu zanieść cię do domu! Gdzie jest twoje ubranie? — spytałam.
      — W twoim pokoju — wydukał, obejmując swoje ramiona. Podrapałam się po głowie. — Wyskoczyłem przez okno.
     — Co?! Jesteś ranny?! Przyniosę apteczkę! Pokaż, gdzie cię boli... Nie! Najpierw ubranie!
     — Po prostu zrzuć je przez okno  — polecił.
     — Ale...
     — Nie jestem ranny. Nic mi nie jest — zapewnił. Podniosłam się prędko, czując jak się rumienię. Byłam taka nierozgarnięta!
     — Dobrze! Zrzucę przez okno twoje ubranie... Już biegnę! — zapewniłam. Pobiegłam w stronę domu.

niedziela, 7 lipca 2019

1. Basket of Oranges

     Kyo i Yuki jak zwykle nie odzywają się do siebie podczas śniadania. Nie jest to niczym zaskakującym, jednak mimo wszystko czuję nieprzyjemny ucisk w piersi. Ponieważ pragnę by się dogadywali. Wiem, że nie będą się lubić, ale zależy mi tylko na tym, by nie byli do siebie wrogo nastawieni. Z każdym dniem jednak się pogarsza. Na dodatek ja wiem co jest tego powodem.
     To moja wina.
      Może nie dogadują się z mojego powodu? Nie... To jest pewne. Osobą, która stoi na przeszkodzie do ich przyjaźni jestem ja.
     Podnoszę się od stołu, co od razu zauważają. Unoszą wzrok, na co uśmiecham się słabo.
     — Przepraszam... Powinnam iść — mówię, po czym zbieram naczynia i zanoszę je do kuchni. Lubię spędzać z nimi czas, ale to bardzo samolubne z mojej strony. Muszę go ograniczyć do minimum. Dla ich przyjaźni.
     Zmywam w ciszy, orientując się, że za ścianą dochodzą głosy. Marszczę brwi. Czyżby zaczęli ze sobą rozmawiać? Odwracam się z uśmiechem, ale wtedy dociera do mnie, że tak wcale nie brzmi rozmowa. To niepokojące dźwięki... Bójka!
       — Yuki! Kyo! — krzyczę ze strachu, otwierając prędko drzwi. Szarpią się! Chcę ich jakoś rozdzielić, ale nie jestem w stanie wejść między nich, mimo chęci i starań. Zostaję odepchnięta, aż uderzam lekko w ścianę. — Proszę! Nie! Przestańcie! — wołam. — Shigure-san! — rozglądam się w poszukiwaniu pomocy. Yuki i Kyo przewracają się na stół. Boję się, że zrobią sobie krzywdę. Dlatego bez zastanowienia podbiegam do nich i łapię Kyo, który przydusza Yukiego do blatu za ramiona. — Proszę, nie bijcie się! — mówię. W tej samej chwili czuję jak ulatuje ze mnie powietrze. Uderzam plecami w telewizor, przewracając się razem z nim na ziemię. Siła uderzenia mnie ogłusza i przez chwilę nie wiem co się dzieje. Migocze mi przed oczami i strasznie huczy w głowie. Odpływam.
    Mija dobrych kilka chwil nim dociera do mnie co się stało. Przecieram powieki, czując ogarniający moje ciało ból. Podnoszę się z połamanego telewizora. Kyo i Yuki stoją obok siebie. Patrzą na mnie. Słyszę tylko głośne walenie. Czy to moje serce? Dotykam piersi, jednak nic nie wyczuwam.
     — Tohru...
      — Och, nic się nie stało! Naprawdę nic mi nie jest. Czuję się dobrze... Cieszę się, że jesteście cali i że się już nie bijecie — wyznałam zgodnie z prawdą.
      Kyo mija mnie bez słowa i wychodzi na zewnątrz. Przez chwilę zastanawiam się co takiego powiedziałam... Zdenerwowałam go. Powiedziałam coś, co musiało go zranić... Odwracam się, ale wtedy czuję na ramieniu dłoń Yukigo.
      — Przepraszam — mówi. Nie rozumiem za co przeprasza.
      — Chyba powinnam porozmawiać z Kyo...
      — Nie — odpowiada, ciągnąc mnie za rękę. — Jeszcze znów się wścieknie. Nie pozwolę, by znów ciebie uderzył — dodaje.
     — Och... Kyo wcale nie...
     Nie uderzył mnie. Wiem, że nie chciał tego zrobić. Ma po prostu taki charakter. Jest porywczy, ale nie jest zły. Yuki jednak ma racje. Chyba nie powinnam za nim iść. Pewnie tyko by się denerwował. Głośno wzdycham, po czym odwracam się w stronę rozbitego telewizora. Klękam obok, podnosząc szafkę. Shigure-san będzie załamany jeśli to zobaczy. Yuki pomaga mi pozbierać pozostałości po telewizorze. Wciąż bolą mnie plecy, ale ignoruję to. Kiedy kończymy, postanawiam udać się do pokoju i zdrzemnąć na chwilę.

***

      To wszystko wina tego głupiego szczura! To on to wszystko sprowokował. Jak zwykle wychodzę na tego złego. Wszystko idzie po jego myśli. Tohru pewnie myśli, że to moja wina. Byłem zły, ale nie na nią. Tylko na Yukigo! Byłem tak zaślepiony nienawiścią do niego, że nawet nie zdałem sobie sprawy, że Tohru stoi obok. Odepchnąłem ją. Patrzyłem jak jej drobne ciało uderza o telewizor. Pragnąłem ją szybko złapać i podnieść. Przeprosić... Wiedziałem jednak, że to nie ma sensu. Tylko zamieniłbym się w głupiego kota. Jakakolwiek próba zbliżenia się do Tohru zakończyła się tym samym. Yuki też doskonale o tym wiedział, jednak obchodził to zawsze w jakiś sposób. Łapał jej rękę, dotykał ramię.
     Patrzę na swoją dłoń, po czym zaciskam mocno pięść. Tym różnię się od Yukiego... Nie potrafiłbym obejść zasad. Dlatego lepiej jak będę trzymał się z daleka od niego, jak i od Tohru. Nie obchodzi mnie to co będą robić.
     Podkładam sobie ręce pod głowę, wpatrując się w niebo. Na dachu mogę przynajmniej pobyć sam. Zamykam powieki, cicho wzdychając. Głupi szczur. Skoro tak bardzo tego chce, nie będę go powstrzymywał. Doskonale wie, że jakakolwiek próba dotknięcia Tohru skończy się niepowodzeniem. Skoro mu to odpowiada, niech cierpi. Nic mi do tego. Dlaczego w ogóle się tym przejmuję? Dlaczego tak się wściekam, widząc ich razem? Dlaczego wściekam się, widząc tylko go? Dlaczego muszę robić z siebie idiotę za każdym razem, kiedy jestem Tohru sam. Wiem, że nigdy nie pomyśli o mnie tak jak myśli o Yukim. I to sprawia, że nienawidzę go jeszcze bardziej. Nie obchodzi mnie to, co jego zodiak zrobił mojemu. Zapominam o tym całkowicie. Ale to, że zabiera Tohru tylko dla siebie nie jestem w stanie mu wybaczyć.
      Słyszę coś... Śmiech. I to całkiem znajomy. Patrzę w dół, orientując się.że to Tohru. Jest razem z Yukim. Pewnie idą razem sadzić szczypior. Czerwienię się z irytacji. Pewnie świetnie się bawią. To oczywiste, że nie jestem im w ogóle potrzebny. Bo niby do czego? A z resztą, nie chcę być piątym kołem u wozu. Wolę siedzieć tutaj w samotności i cierpieć w ukryciu, niż znosić ich widok. Widok ich razem. Ale to już nieważne.
    Kładę się z powrotem na plecach, starając ignorować śmiech dziewczyny. Dlaczego to on sprawia, że jest szczęśliwa? Że się uśmiecha? Dlaczego ja nie mogę taki być? Taki jak Yuki? Prawda jest taka, że chcę pozostać sobą, ale nie mogę. Nie mogę być sobą. Bycie sobą jest złe. Bycie mną jest złe.

*

     Od rana staram się unikać Yukiego, co jest niewyobrażalnie trudne. Na dodatek Tohru wszystko utrudnia swoim zachowaniem. Zupełnie jakby zapomniała o wczorajszym dniu i co jej zrobiłem. Tylko Shigure wydaje się dostrzegać brak telewizora i jest tym zrozpaczony. Ja jednak nie czuję nic. A przynajmniej to sobie wmawiam. Serce mi wali, czuję też irytujący ucisk w piersi. Głupi szczur siedzi przy Tohru. Rozmawia z nią tak po prostu. W końcu to nie on jest tym złym, tylko ja. Nie mam nastroju na wspólne wyjście do szkoły, więc idę przodem. Co jakiś czas tylko zerkam za siebie, przez co denerwuję się jeszcze bardziej. Wsuwam dłonie głęboko do kieszeni. Staram się nie odwracać do samej szkoły.
      — Kyo... — delikatnie wywracam oczami kiedy Tohru podchodzi do mojej ławki. Nie chcę z nią rozmawiać. Niech lepiej idzie do Yukiego. Z pewnością będzie czuła się przy nim o wiele bardziej komfortowo. Yuki z pewnością jest jej księciem. Idealnym pod każdym względem. Ja jestem nikim.
     Nie unoszę zatem wzroku, mimo że pragnę to zrobić. Chęć na spojrzenie na jej twarz choć raz tego ranka jest naprawdę silna. Ja jednak zaciskam mocno pięści i pochylam głowę jeszcze bardziej.
     — Chciałam spytać jak się czujesz. Nie zszedłeś wczoraj na kolację, no i nie tknąłeś śniadania... Nie chcę byś chorował. Powinieneś jeść, by mieć siłę i...
      — Nie jestem głodny — mówię.
     — Och... Wiem, że nie dogadujecie się z Yukim... Proszę, nie bijcie się. Martwię się i nie chce, by stała się wam krzywda...
     Prycham cicho. Prawda jest taka, że Tohru martwi się tylko o Yukiego. Nie chce by mu stała się krzywda. Myśli, że jak powie mi coś takiego, to dam mu spokój? By mogli spędzać ze sobą więcej czasu? Pielić jego głupi ogródek, chodzić razem na randki... Wiem, że nie powinienem, ale chce im przeszkadzać. Chcę nie lubić Yukiego. Chcę się z nim bić. Skoro ja nie mogę mieć Tohru, on też nie powinien. Nieważne jak bardzo samolubne to będzie z mojej strony. Nie mam wyboru.
       — Nie chcę teraz rozmawiać — mówię. Nie chcę rozmawiać także i potem. W ogóle nie chcę gadać.
      — Czy coś się stało, Kyo? — pyta mnie. Odpowiedź na to pytanie jest oczywista, ja jednak milczę. To jest rozsądniejsze, a przynajmniej dla mnie takie się wydaje. Tohru przyciska dłonie do piersi. Widzę jak wargi jej drżą. Patrze w jej oczy pierwszy raz od tamtego incydentu. — Przepraszam... — szepcze, następnie wychodzi z klasy.
      Ja nawet nie jestem na siebie zły. Jestem wściekły! Dlaczego nie potrafię po prostu odpuścić? Czy to przez Yukiego? Nie. To tylko słabe wymówi. To moja wina. Moja wina, że ranię Tohru. Jeśli tak dalej pójdzie, wyprowadzi się z domu. Może i wydawałoby się, że to dobre rozwiązanie, bo i tak cierpię, widząc ją krzątającą się w kuchni każdego ranka. Jednak wiem, że to byłby największy błąd. Chcę być zazdrosny. Chcę mieć powody, by nienawidzić Yukiego coraz bardziej. Nie chcę jej tracić.
     Jest zirytowany, ale mimo wszystko podnoszę się i wychodzę z sali. Znając Tohru, może jej się przytrafić coś złego. Jest rozemocjonowana i buja w obłokach. Nie dostrzega tego, że inny ją ranią i tylko bierze na siebie całą winę. Jestem jej uległy, mimo że tego się wypieram. W końcu nie mogę taki być. Nie wiem dlaczego, ale po prostu nie mogę.
    Rozglądam się, idąc korytarzem. Gdzie ona znowu się podziała! Nigdy nie wiadomo co wpadnie jej do głowy! Aż strach spuszczać ją z oka. Mimo, że podejrzewam iż jest teraz ze szczurem, wolę się upewnić do słuszności moich myśli. Jeśli zobaczę ich razem, super. Po prostu zirytuję się jeszcze bardziej i wrócę niezadowolony do klasy. Ale jeśli znajdę ją samą, wypłakującą się w ścianę, nigdy sobie tego nie daruję. Jest głupia! I zbyt delikatna.
      Zatrzymuję się gwałtownie, przylegając plecami do ściany. Jest tu! Mogłem się tego spodziewać! Rozmawia z Momijim i Hatsuharu! Nie mam nastroju na gadanie z którymkolwiek z nim i to z Yukim na czele! Wychylam się dyskretnie zza ściany. Nie płacze. Nie wygląda nawet na smutną. Wycofuję się, nim ktokolwiek mnie tu zauważy. Wracam do klasy.

*

      Tohru nie specjalnie przejęła się naszą rozmową. W drodze do domu była rozpromieniona tak jak zwykle. Na dodatek powiedziała, że musi gdzieś iść, przez co zmuszony byłem do wracania z Yukim. Wyglądała na dosyć podekscytowaną. Może umówiła się z kimś? Czyżby to była randka? Ale skoro nie zaprosiła Yukiego... To by znaczyło, że niesłusznie uważałem go za największego rywala.
     Przed moimi oczami pojawia się obraz Tohru rozmawiającej dzisiaj z Momijim i Hatsuharu i aż ciarki przechodzą mi po plecach. Świadomość, że mogłaby umówić się z którymś z nich jest jeszcze gorsza niż gdyby miała iść z Yukim. Królika jakoś jestem w stanie załatwić, ale ciemna strona Hatsuharu nie będzie taka łatwa do obejścia. To nie daje mi spokoju. Przez resztę wieczoru leżę w łóżku i gapię się bezczynnie w sufit. Jasne, że to nie ma sensu. Panikuję, bo jestem zazdrosny i bezradny. Bo tak naprawdę nic nie mogę zrobić.
    Łapię się za włosy i ciągnę je mocno. Gdybym nie był takim idiotą i potrafił szczerze z nią pogadać! Kto może mi coś poradzić? Shigure się do tego nie nadaje... On to tylko wszystko by skomplikował! Nie mam na kogo liczyć, a na siebie tym bardziej.
     Moje rozmyślania przerywa pukanie do drzwi. Mocno zaskakuje mnie ten dźwięk, jednak dźwigam się od razu do siadu.
     — Kyo? — słyszę po drugiej stronie. To Tohru. Wróciła z randki? Dlaczego tu przychodzi? Zsuwam się z łóżka i otwieram drzwi. Dziewczyna stoi przede mną, lekko skulona. Widzę delikatne rumieńce na jej policzkach. Musze coś oznaczać! Nie wiem co, ale muszę się dowiedzieć!
      — Wróciłaś... — mruczę.
      — Tak, ja... Myślałam dużo o tym, co zaszło między tobą, a Yukim. No i chciałam ciebie przeprosić... A to... To w ramach przeprosin — mówi. Wyciąga zza pleców doniczkę z kwiatkiem. Jestem zdezorientowany. Zdezorientowany to mało powiedziane. Kompletnie tego nie rozumiem. Niepewnie ujmuję doniczkę, patrząc na roślinę. Nie jest jakaś nadzwyczajna. Ma małe listki i drobne kwiaty. Po chwili czuję coś. Coś dziwnego. Zapach... To ten kwiatek? To... To... Przeklinam głośno w myślach, zaciskając palce na doniczce. Czuję jak moje uszy pokazują się pod wpływem nagłych emocji.
      — To kocimiętka! — zauważam, na co uśmiecha się szeroko.
      — Chciałam dać ci prezent — wyznaje uradowana. Prezent?! Dlaczego jednak kocimiętka! Czuję się dziwnie. Roślina mnie otępia. Moje policzki pokrywa purpura. — Och, podoba ci się? — pyta, zaciskając uradowana dłonie.
      — Co? Dlaczego tak uważasz? — prycham.
      — Mruczysz!
      Wiem, że zamiary Tohru nie były złe. Wiem, że jest beztroska i niewinna. Jej prezent jest zaskakujący, na dodatek sprawia, że z każdą chwilą czuję się coraz dziwniej. Odpływam.
     Odstawiam doniczkę na parapet, ale jestem już pod wpływem tej głupiej rośliny! Odwracam się do zadowolonej Tohru, lekko się zataczając. Ledwo co trzymam się na nogach. Na dodatek... To co dzieje się wewnątrz mnie jest trudne do poskromienia. Ja tylko chcę... Ją dotknąć. Tak na chwilę... Łapię się za głowę, wydając z siebie cichy jęk.
     — Kyo! Masz wypieki! Czy to gorączka?
     Jestem otumaniony i podniecony kocimiętką. To znaczy Tohru. To znaczy... Kocimiętką! Przestraszona dziewczyna staje przede mną, co wcale mi nie pomaga. Wręcz przeciwnie. Działa na mnie jak płachta na byka. Nie wytrzymuję i po prostu przewracam Tohru na łóżko. Opadam na nią, łapiąc jej nadgarstki. Nie trwa to długo, bo przyjmuję postać kota.
     — Kyo! O nie! Kyo! Co tu robić?! — krzyczy przestraszona. Podnosi mnie na ugiętych rękach, po czym przytula do piersi. — To moja wina! Co robić!
     Podnosi się i zbiega na dół. Jest mi teraz dobrze. Wyciągam przed siebie łapki, układając się w jej ramionach. Mruczę głośno. Odlatuję.
     — Shigure-san! Shigure-san! Yuki! — woła, wbiegając do kuchni. Otwiera prędko drzwi. — Kyo się zmienił! To kocimiętka!
      — Kocimiętka? — powtarza zaskoczony Yuki. Tohru rumieni się lekko. Drapie mnie za uchem.
      — Dałam mu kocimiętkę... Ja chciałam tylko przeprosić... Nie wiedziałam, że tak zareaguje... Czytałam, że koty lubią kocimiętkę... — wydukała speszona. Shigure śmieje się. Niech się zamknie. Jest mi teraz tak dobrze.
      — Och, kocimiętka sprawiła, że nasz Kyo nabrał ochoty na pieszczoty.
      — Przepraszam! To moja wina!
      Nie. To nie jest jej wina. Może trochę, ale to nieważne. Przeciągam się, nie chcąc opuszczając jej ramion.
       — Jest teraz na haju — dodaje Shigure. Wcale nie jestem. No może tylko trochę.
       — Co zrobić? Jak mogę mu pomóc? — pyta z przejęciem. Nie chce by nic robiła. Niech tak już zostanie.
       — Poczekajmy. Miejmy nadzieję, że ten stan nie będzie utrzymywał się dłużej niż kilkanaście minut — wzdycha, krzyżując ramiona na piersi. Usiłuję zerknąć na Yukiego i zobaczyć co w tej chwili maluje się na jego twarzy, ale nie mam ochoty na niego patrzeć. Jestem szczęśliwy.
       Nie wiem ile mija czasu, ale Tohru stawia mnie nagle na ziemi. Otumanienie mija, a wtedy dociera do mnie, że kocimiętka przestaje działać. Spinam się, czując jak z powrotem staje się człowiekiem. Zakrywam się rękoma, bo niestety ta przeklęta roślina wpływa także i na moje ludzkie ciało.
      — Przepraszam, Kyo! Nie wzięłam twojego ubrania! — wykrzykuje zawstydzona Tohru. To nie ma znaczenia. Spuszczam wzrok, by ukryć palące rumieńce na policzkach. Czuję się upokorzony. — K-kyo... Przepraszam... Nie wiedziałam, że to tak się skończy... Przepraszam...
       Nie odpowiadam. Nie wiem z resztą co. Czuję tylko jak Shigure narzuca mi koc na ramiona. Podnoszę się i nim szczelnie okręcam. Wracam do pokoju.
layout by oreuis [szablonarnia]